Jak wam minęły wakacje? Udało wam się zrealizować wszystkie zoologiczne marzenia? Mnie niestety nie, ale mam nadzieję, że wrześniu odwiedzę zaplanowane na ten rok ogrody zoologiczne. W sierpniu do ZOO wybrałem się tylko, a może aż do trzech zwierzyńców. Na początku miesiąca zajrzałem do Leśnego Zacisze. Jak zawsze serce się raduje kiedy jestem tutaj. Natura, piękne zwierzęta, cisza, spokój. To jest to, czego potrzebuje najbardziej. Do Zacisza jeszcze pojadę. Poczekam aż liście na drzewach zrobią się kolorowe. Będąc na wakacjach w Ustce zajrzałem do ZOO i Fokarium Dolina Charlotty. Miejsce to zwiedzałem po raz pierwszy. Charlotta, to dobrze rozreklamowane miejsce w Polsce. Liczyłem, że zobaczę tutaj wiele ciekawych gatunków zwierząt jak i przepiękny park, z którego aż przykro będzie wychodzić. Niestety tak nie było. Wizyta w ZOO Charlotta bardzo mnie zawiodła. Mało zwierząt, zardzewiałe ogrodzenia, mało atrakcyjny teren do spacerów, zero nowoczesności, wszędzie dostępny wysoki i najtańszy płot, stare zardzewiałe woliery. Największą klapą okazało się wodne Safari. Dobrze, że z tego zrezygnowałem, bo wydałbym pieniądze i nic nie zobaczył. Myślę, że drugiego razu już nie będzie. Więcej przeczytacie w relacji w dalszej części numeru.
Zamiast leżeć na plaży i wypoczywać musiałem wstawać rano i biec na autobus, który zawiózł mnie do Słupska. Ze Słupska prawie 3 godziny w pociągu, by na 8 rano być w Gdańsku. Tam czekał na mnie Czarek Rypel, którego znacie ze zdjęć gdańskiego ZOO. Razem z Czarkiem udaliśmy się na kilkugodzinny spacer po ZOO. Gdańska placówka mnie zachwyciła. Bardzo mi się tutaj podobało. Czysto, zielono, wygolona trawka, zadbane wybiegi, czego chcieć więcej? Starych obiektów jak na lekarstwo, dużo ogrodzeń już wymieniono. Jak dla mnie bajeczne ZOO. Takich zwierzyńców potrzeba nam jak najwięcej. Chciałbym jeszcze raz podziękować Czarkowi za ten wspaniały spacer wśród zwierząt. Mam nadzieję, że kolejny wspólny wypad będzie do Leśnego Zacisza. Więcej o gdańskim ZOO przeczytacie w relacji, która znajduje się w dalszej części tego numeru.
Wrześniowy numer uważam za udany. Mam nadzieję, że tak jak mnie dostarczy wam wielu wrażeń i skłoni do refleksji. Aktualności za wiele nie ma, ale na to już wpływu nie mam. Mogę tylko powiedzieć, że za miesiąc jest szansa na więcej. Podzielcie sobie ten numer na raty, bo czytania jest od groma. Nie zapomnijcie przy tym polecić nas swoim znajomym. Im nas więcej, tym lepiej.
Nie będę przedłużał, dlatego tradycyjnie zamieszczam przydatne linki jak i zachęcam was do wysyłania zdjęć, relacji, czy tekstów do opublikowania w naszym magazynie. Na Państwa materiały czekamy pod adresem mailowym erwin19@interia.eu
Czy miłość do zwierząt towarzyszy panu od dzieciństwa?
Zawsze było dla mnie jasne, że chcę mieć akwarium i hodować ptaki.
Obcowanie ze zwierzętami było dla mnie normą a rodzice to akceptowali. Z
czasem przyszło obserwowanie dzikich ptaków i od razu wiedziałem, że to
jest to, co lubię najbardziej.
Znosił pan bezpańskie zwierzęta z okolicy do domu?
Tak, ale też kijanki, larwy ważek, cierniki…
I mama była zadowolona, jak pan te kijanki i larwy przynosił?
Nie była zachwycona, ale to tolerowała. Mieszkaliśmy w pięć osób w
niedużym mieszkanku w blokowisku, ale to blokowisko było na peryferiach.
Od razu, wprost z domu, można było pójść na łono przyrody i spędzałem tam
mnóstwo czasu. Bardzo pragnąłem być lekarzem weterynarii jeszcze w
podstawówce, ponieważ chciałam zrozumieć, jak funkcjonuje zwierzę.
Jednak nasz wychowawca w szkole nie wspierał mnie w tym, mówił mojej
mamie, że nie dam sobie rady.
Pan się jednak nie poddał?
Nie poddałem się i poszedłem do technikum weterynaryjnego w Łomży. Już
wtedy było dla mnie jasne, że chcę być lekarzem dzikich ptaków.
Oczywiście, kiedy o tym mówiłem koledzy pukali się w głowę. Nie byli w
stanie uwierzyć, że można mieć taką wizję, ale ja już wtedy wiedziałem
czego chcę. Gdy poszedłem na studia wprowadzono stan wojenny i można
było zostać na uczelni, jeżeli się zgłosiło jako wolontariusz. Zgłosiłem się
zatem do zakładu chorób drobiu, bo tam przyjmowano różnorodne ptaki. I już
wtedy zaczęła się moja przygoda z leczeniem zwierząt. Później, kiedy
pracowałem w Instytucie Ekologii także znoszono mi chore ptaki.
Opiekowałem się nimi a potem wypuszczałem na wolność. Zajmowałem się
również domowym azylem dla ptaków na Czerniakowie u
Jerzego Desselbergera i Krystyny Rogaczewskiej, gdzie jeszcze nie
skończywszy studiów leczyłem ich podopiecznych. Pojechałem też na
stypendium do Hanoweru do kliniki dla ptaków ozdobnych i dzikich, co było
dosyć odważną decyzją, ponieważ wtedy jeszcze słabo znałem niemiecki. Ale
byłem bardzo zdeterminowany, co zauważył i docenił rektor hanowerskiej
uczelni, który zapraszał mnie na stypendia w kolejnych latach. Dlatego zanim
skończyłem studia miałem już bardzo dużą wiedzę na temat ptaków.
Jak to się stało, że został Pan założycielem azylu dla ptaków w
warszawskim ZOO?
U Jerzego i Krystyny zrodziła się idea, żeby zbudować azyl z prawdziwego
zdarzenia, taki porządny szpital dla dzikich ptaków. Nie było pomysłu gdzie i
jak to zrobić, ale Krystyna miała kontakty z dyrektorem warszawskiego ogrodu
zoologicznego Janem Maciejem Rembiszewskim i on stwierdził, że mogłoby
to być na terenie ZOO, gdyby było połączone z nowoczesną ptaszarnią.
Zacząłem więc projektować azyl. Rzuciłem pracę w Instytucie Ekologii i
przeszedłem do ZOO. Początkowo funkcjonowałem jako ornitolog i
nadzorowałem budowę. W efekcie powstał najnowocześniejszy w tej chwili
azyl dla ptaków. W Europie nie ma drugiego takiego, funkcjonującego z
podobnym rozmachem.
A później został pan dyrektorem ZOO…
Po wejściu Polski do Unii Europejskiej zaczęła nas obowiązywać
dyrektywa BALAI, która mówi, że wszystkie zwierzęta w ZOO mają być
wolne od chorób. A myśmy mieli szpital dla dzikich ptaków. To było
niezgodne z dyrektywą. W związku z tym dyrektor Rembiszewski, kiedy
odchodził na emeryturę powiedział mi: Musisz podjąć pałeczkę i zostać
dyrektorem, bo przyjdzie ktoś inny i po prostu zamknie ten azyl. A dla mnie to
była podstawa funkcjonowania. Od słowa do słowa naradziliśmy się, jak to
zrobić. Zacząłem zbierać niezbędne dokumenty i ostatecznie udało mi się
wygrać konkurs. Gdy tylko pojawiły się fundusze unijne, wystąpiliśmy o
pieniądze na budowę azylu, bo skoro azyl po wejściu do Unii przestał być
legalny, to były i pieniądze unijne na to, żeby go zbudować od nowa. I został
zbudowany. Więcej nawet, bo razem z azylem dla ptaków powstał jeszcze
ośrodek CITES dla gadów i bezkręgowców.
Jakie jeszcze zmiany powstały w warszawskim ZOO za pana dyrekcji?
Zlikwidowaliśmy ciąg starych klatek dla rysi, bo były niefunkcjonalne i
staromodne. Wszystko zostało zburzone, zwierzęta trafiły do innych placówek
a teraz jest tam wybieg panter śnieżnych. Potem zasadziłem się na tak zwaną
lamparciarnię, czyli kolejny bardzo stary budynek, zupełnie odstający od
współczesnych realiów. Zmieniałem także kolekcję zwierząt. Pozbywam się
gatunków pospolitych na rzecz wymagających pracy hodowlanej. Zwiedzający
mogą tych zmian nawet nie zauważyć, bo np. były antylopy i nadal są
antylopy. Tyle, że były sitatungi pospolite a teraz są koby nilowe, czyli gatunek
na wymarciu. Podobnie z zebrami. Były zebry Chapmana pospolite a teraz
mamy zebry Hartmanna, gatunek ginący zebry górskiej. Nie starałem się
zwiększać liczby zwierząt tylko poprawiać warunki bytowe, dla tych które już
mamy i zamieniać pospolite na wymagające pracy hodowlanej. W 2010 roku
powstała też hipopotamiarnia i rekinarium. Mamy również dwa azyle. Ale też
przeprowadziliśmy remont wielu budynków. Skupiłem się na tym, żeby
wyremontować co się da i taką kulminacją był remont Alei Głównej z okazji
90-lecia Warszawskiego ZOO. Kosztował aż 9 milionów. W remonty
wkładaliśmy po 800 tysięcy rocznie, ale było warto.
Jak rozumiem hołduje pan idei ogrodów zoologicznych, jako miejsc
zachowania zagrożonych gatunków.
Tak, celem podstawowym jest hodowla zagrożonych gatunków. Mieliśmy
trochę pospolitych gatunków, ale pozbycie się ich jest procesem rozłożonym
na lata, bo przecież to są żywe zwierzęta, więc nie da się ich „pozamiatać”,
tylko trzeba mieć na względzie ich dobrostan. Przykładowo całe lata trwało
zanim udało się nam znaleźć miejsce dla stada bizonów. Ważnymi filarami
funkcjonowania ZOO są także edukacja i nauka. Potem dopiero rekreacja. A w
warszawskim ZOO również rehabilitacja.
A co pan myśli o koncepcji, żeby ogród zoologiczny był czymś w rodzaju
schroniska dla zwierząt z konfiskat?
Nie popieram tego. ZOO to coś zupełnie innego niż ośrodek rehabilitacji.
Poznańskie ZOO dryfuje w kierunku takiego schroniska i jest to bardzo
niedobre zjawisko, dlatego że ogrody zoologiczne mają określone zadania do
wykonania, czyli hodowlę zagrożonych gatunków w międzynarodowej
współpracy. A wszystkie hodowane zwierzęta mają być wolne od chorób.
Tymczasem kiedy ZOO zaczyna przyjmować zwierzaki z konfiskat, czyli
obcego pochodzenia, najczęściej z instytucji które nie podlegają BALAI, to
robi sobie krzywdę, bo stwarza zagrożenie dla własnych zwierząt. Inspektorat
Weterynarii w Poznaniu interweniował w tej sprawie, ale zostało to uciszone.
Do poznańskiego ZOO są przyjmowane jakieś fermowe lisy, jakieś zwierzęta
zawłaszczone z innych, prywatnych ogrodów zoologicznych… A to nie jest
prawidłowa działalność ogrodów zoologicznych. W ZOO wszystkie zwierzęta
powinny mieć udokumentowane pochodzenie i bardzo dokładną dokumentację
tego, co się z nimi działo. Tej dokumentacji w Poznaniu nie było. W związku z
tym wyrzuciliśmy tę jednostkę z polskiej organizacji zrzeszającej ogrody
zoologiczne za brak współpracy i brak dokumentacji. Bo wszystko musi być
przejrzyste. I nie chodzi tu o biurokrację, ale o życie i zdrowie zwierząt, które
mogłyby być narażone na różne, nawet i śmiertelne choroby. Dlatego,
powtarzam, dokumentacja dotycząca zwierząt w ZOO musi być ogólnie
dostępna i bardzo przejrzysta. Są specjalne formaty, w których się ją prowadzi,
ale poznańskie ZOO zaprzestało tych działań od czasu, jak nastała tam pani
Zgrabczyńska i zwolniła osoby, które umiały to robić. W tej chwili z
formalnego punktu widzenia i w odniesieniu do określonych statutowo funkcji
ten ogród przestaje być ogrodem zoologicznym, co zostało zauważone przez
kontrolerów z RDOŚ w 2018 roku oraz przez kontrolerów z EAZA w roku
2019, którzy opisali panujące tam warunki życiowe zwierząt, jako nie
spełniające wymogów. Wyniki kontroli RDOŚ są jawne i można je znaleźć w
internecie. Ja poprosiłem poznański RDOŚ o ich przysłanie. Opis kontroli
EAZA, czyli europejskiej organizacji nie jest jawny, ale fakt cofnięcia
poznańskiego ZOO ze statusu pełnoprawnego członka na kandydata na
członka coś chyba mówi…
Czy w świetle unijnego prawa takie działania są legalne? Czy regulują to
jakieś przepisy?
Oczywiście, że są na to przepisy. Można przyjąć zwierzę z konfiskaty do
ogrodu zoologicznego, ale trzeba mieć warunki do kwarantanny. W Warszawie
przyjęliśmy takich zwierząt bardzo dużo, ale mamy na to miejsce. Tak było na
przykład z trzema serwalami, skonfiskowanymi na lotnisku w Balicach.
Początkowo mieszkały w lamparciarni, bo nie było tam innych zwierząt, a
potem powstał dla nich nowy wybieg. One mają inny status niż pozostałe
zwierzęta, dlatego się nie rozmnażają, ale dożywotnio mają u nas zapewnioną
opiekę. Były też karakale a ostatnio także lwica Sofia, którą przemycano jako
kota domowego. Zatem my też przyjmujemy skonfiskowane zwierzęta, ale
zawsze przedtem pytamy o zgodę Powiatowy Inspektorat Weterynarii. Mamy
wyznaczone miejsce kwarantanny i wszystko jest zgodne ze sztuką. Kiedy
słynne tygrysy - które dyrektor poznańskiego ZOO zabrała do siebie - były na
polskiej granicy zapytałem Inspektorat Weterynarii, czy możemy któregoś
ewentualnie przyjąć. Niestety powiedziano nam wprost, że nie mamy
warunków, żeby przetrzymać te skonfiskowane tygrysy w izolacji. Mieliśmy
swoje zwierzęta: lwy i tygrysy a trzymanie obok obcych mijałoby się z
zasadami higieny weterynaryjnej, więc nam tego zakazano.
Ale poznańskie ZOO, jak rozumiem, miało odpowiednie warunki, skoro je
przyjęło.
Sęk w tym, że też nie miało odpowiednich warunków. Zatem cała akcja była
wbrew przepisom. W ustawie o ochronie przyrody jest bowiem jasny zapis, że
do ZOO można przyjąć tylko takie zwierzęta, którym można zapewnić
właściwe warunki. Pokazywano potem wprawdzie jakieś budowy zagród z płyt
OSB, ze sklejek… Jednak tak naprawdę odpowiednich, zgodnych z przepisami
warunków dla tych tygrysów tam nie było. Zresztą niektóre z nich poszły
szybko do innych ogrodów zoologicznych. Powiatowy Inspektorat
Weterynaryjny protestował przeciwko umieszczeniu tych kotów w Poznaniu,
lecz ta sprawa jakoś szybko ucichła. Trudno mi powiedzieć dlaczego, ale
wiadomo, że lekarz powiatowy, który negatywnie zaopiniował umieszczenie
tygrysów w poznańskim ZOO, zmienił potem pracę.
Na tygrysy w poznańskim ZOO organizowano potem publiczne zbiórki
pieniędzy i w sumie zebrano ponad 2 miliony zł. Cel szczytny, ale czy pana
zdaniem jednostka budżetowa, powinna urządzać tego rodzaju kwesty?
Źle to świadczy o strategicznym sponsorze czyli w tym przypadku Urzędzie
Miasta. Skoro jest to ogród miejski, to miasto powinno zapewnić jego
finansowe funkcjonowanie. Robienie zbiórek nie najlepiej też świadczy o
bezpośrednim zarządzaniu takim ogrodem. Co innego, gdy jest to prywatne
ZOO. Mieliśmy lock down i nie było zwiedzających. Dlatego prywatne ogrody
były w bardzo trudnej sytuacji, więc tam to byłoby jak najbardziej
uzasadnione. Ale gdy ZOO jest miejskie, to miasto musi mu zapewnić budżet,
który da pełne funkcjonowanie ogrodu a dyrekcja tego ogrodu musi właściwie
tym zarządzać. I tak się dzieje z każdym polskim ogrodem zoologicznym.
Jedynie w Poznaniu ciągle są jakieś zbiórki, jakieś robione z rozmachem akcje,
przy umiejętnym wykorzystaniu mediów społecznościowych. Ale wiem, że
tam nad tym pracuje sztab ludzi, których głównym zadaniem jest wykreowanie
wizerunku dobrej pani ratującej biedne zwierzątka. Dodam, że jeden z tych
milionów poszedł na wybieg dla tygrysów nie mających wartości hodowlanej,
bo nie znane jest ich pochodzenie, a drugi milion na obsługę transportów
pozostałych tygrysów, w tym koszty ludzkie.
Kto pracuje na ten wspomniany przez pana wizerunek?
Poznańskie ZOO ściśle współpracuje z Fundacją Viva!, bardzo sprawną
marketingowo i medialnie. Wszystkie te organizacje prozwierzęce starają się
pokazać, że robią coś ogromnie pożytecznego i pro bono a tak naprawdę ci
ludzie zwyczajnie zarabiają na funkcjonowanie swoje i swojej rodziny. W tym
jest jakaś hipokryzja, którą obnażałem w moich książkach. I w Hipokryzji
(Hipokryzja. Nasze relacje ze zwierzętami) i w Histerii (Histeria urbanogenes)
pokazywałem, że tak naprawdę to wszystko dzieje się dla pieniędzy a
zwierzęta są tylko narzędziem do manipulowania ludzkimi emocjami. Ta
manipulacja bardzo się w Polsce powiodła. W naszym kraju panuje
specyficzny rodzaj histerii wokół zwierząt, co tak naprawdę jest ze szkodą dla
zwierzaków. Bo w relacjach ze zwierzętami trzeba przede wszystkim
posługiwać się rozumem a dopiero potem sercem. Ktoś kto posługuje się
rozumem nie skrzywdzi zwierzęcia. Ta histeria wokół zwierzęca wzięła się z
miasta, czyli z ludzi, którzy nie mają intensywnego kontaktu ze zwierzętami i
tak naprawdę mają słabą łączność z przyrodą, ale im się wydaje że lepiej
wiedzą, jak to powinno funkcjonować. Za tym idą konfiskaty zwierząt. Były
afery w Polsce, gdzie zabierano rolnikom krowy, świnie, potem one znikały a
ktoś na tym zarabiał. Pamiętam reportaż o rolniku, który domagał się zwrotu
zwierząt i wystawiono mu rachunek na 300 tys. zł za opiekę nad tymi
zarekwirowanymi zwierzętami. To są częste działania organizacji tzw.
prozwierzęcych i takie rzeczy nie powinny mieć miejsca. Uważam, że w
Polsce wreszcie powinno się z tym zrobić porządek i w jakiś sposób
zweryfikować prawnie działalność tych organizacji. Podobnie jak
funkcjonowanie schronisk dla psów i kotów, w których często odkrywane są
skandale i gdzie śmiertelność zwierząt sięga 30 procent a koszt utrzymania
jednego psa waha się od 600 do 2600 zł miesięcznie, więc gdzieś to wszystko
stoi na głowie.
Takie opinie zapewne wielu się nie podobają. Lubi pan wkładać kij w
mrowisko?
Nie podobają się i dlatego oczywiście spotyka mnie hejt i różne napaści.
Nawet niedawno… Pokazałem na Facebooku sielankowe zdjęcie z wnuczką.
Sianokosy, jazda na koniu, jakieś jagódki, truskaweczki i ważki… Oczywiście
od razu znaleźli się tacy, którzy wbiegli z łyżką dziegciu. Komentowano, że
zjadam zwierzęta, że jestem oskarżany o polowanie z łukiem, co jest
kompletną bzdurą, wymyśloną kiedyś przez przewodniczącą związku
zawodowego, którą zwolniłem z pracy. I takie bzdury są powielane, chociaż
one były odszczekiwane i przepraszano mnie za nie. Ale ludzie nie pamiętają
tego, co jest pozytywne tylko te złe rzeczy i ciągle mi to wyciągają, nawet po
10 latach. Albo ktoś na podstawie mojego artykułu napisał paszkwil i ów
paszkwil jest cytowany jako moje słowa. Tymczasem ten ktoś wszystko
poprzekręcał. Nie lubię wkładać kija w mrowisko, lubię święty spokój, bo to
mi daje możliwość tworzenia, ale już się uodporniłem na te ataki. I przede
wszystkim widzę wyraźnie tę histerię, która się dzieje w Polsce wokół zwierząt
i mówię o tym głośno. Bo wszyscy kraczą jednym głosem, bo ktoś coś powie i
wszyscy go popierają, ale nikt się nie zastanowi, że może trzeba poznać fakty i
wyciągnąć wnioski samodzielnie, nie dawać sobą manipulować. Tymczasem
niestety są organizacje, które mają umiejętność manipulowania emocjami
ludzkimi w internecie, w mediach społecznościowych i to wykorzystują a
ludzie przyłączają się do tego na zasadzie stada baranów. A jakby się każdy
samodzielnie zastanowił czy to aby na pewno jest odpowiednie i prawidłowe,
to by było inaczej. Nie chcę być w stadzie baranów, mam swoje zdanie i nie
boję się tego zdania wypowiedzieć, chociaż wiem, że potem bywają tego
określone konsekwencje.
Czy jedną z takich konsekwencji były ataki na warszawskie ZOO?
Tak, napadano na nas nawet za sam fakt istnienia ZOO i było to ze strony
różnych organizacji, które miały negatywny marketing, polegający głównie na
atakowaniu kogoś. Dlatego przede wszystkim trzeba było ludziom wyjaśnić,
po co w ogóle są ogrody zoologiczne. Każdy widział zwierzęta w klatkach, ale
większość nie zdawała sobie sprawy, że to jest jedyne miejsce dla tych
zwierząt, póki nie uratuje się im środowiska ,w którym naturalnie żyły. To
trzeba było ludziom stopniowo wytłumaczyć i ja to odważnie tłumaczyłem, z
sukcesem. Organizacje prozwierzęce właściwie ogrodom zoologicznym
odpuściły, bo zrozumiały, że tutaj jest mocna linia obrony, jest organizacja
międzynarodowa, są rzetelne argumenty. Innymi słowy nie było nic do ugrania.
Ogrody zoologiczne przestały być obiektem zmasowanych ataków a stali się
nim myśliwi. Byli łatwiejszym celem. Mnie również atakowano za
członkowstwo w PZŁ i uprawnienia łowieckie. Tyle, że to była konieczność,
gdy objąłem stanowisko dyrektora ZOO, ponieważ od zawsze w naszym
ogrodzie w wyposażeniu była broń i w związku z tym wszyscy moi
poprzednicy także musieli mieć uprawnienia łowieckie. Niestety na temat PZŁ
zabierają głos ludzie, którzy nie mają o łowiectwie zielonego pojęcia i takie
głupoty wygadują, że ręce opadają. Oczywiście można to przemilczeć, ale ja
tego nie potrafię. Gdy widzę, że ktoś błądzi i gada głupoty, to mu to po prostu
wygarniam. My też byliśmy swojego czasu obiektem agresywnych ataków
organizacji pro zwierzęcych. Bardzo łatwo jest skierować agresję na dowolny
„obiekt”, jak już się ma taką masę ludzi przy sobie. Choćby kwestia pumy
Nubii i pana Stanka. Początkowo w ogóle nie interesowałem się tą sprawą,
wiedziałem jedynie, że jest takie zwierzę. Ktoś tam chciał mieć lwa, ktoś inny
tygrysa…. We wszystkich krajach ościennych jest to dozwolone i wolno takie
zwierzęta mieć prywatnie. Można się jedynie zastanawiać czy jest to naprawdę
potrzebne. Jednak, gdy zwierzę jest już oswojone, jest w dobrej relacji z
właścicielem i ten ktoś może zapewnić bezpieczne funkcjonowanie siebie,
swojej rodziny i tego zwierzaka, to nie widziałem celu, żeby ingerować w takie
zjawisko. W momencie kiedy pojawiły się ataki na pana Stanka trochę się tym
zainteresowałem. Zacząłem przeglądać internet, oglądałem filmiki z Nubią i w
nich nie widać agresji ani pana Stanka ani jego psa w stosunku do pumy.
Widać spacery, widać więź Nubii z właścicielem, są wypowiedzi ludzi, którzy
bardzo pozytywnie mówią o tej relacji. Z przyczyn oczywistych mam
doświadczenie w obyciu z dzikimi kotami i umiem ocenić ich zachowanie. Tu
nie widziałem skrzywdzonego kota tylko pumę pozytywnie, emocjonalnie
związaną z panem Stankiem. Pamiętajmy, że każde ze zwierząt, które
udomowiliśmy, kiedyś było dzikie, a tur był nawet zdecydowanie
niebezpieczny, więc jest wyobrażalne, że można mieć i trochę większego kota
domowego. I taką opinię przekazałem do Sądu rozpatrującego wznowienie
procesu dotyczącego konfiskaty Nubii na rzecz Skarbu Państwa. Napisałem,
m.in. że to człowiek, który oswoił zwierzę powinien ponosić za nie
odpowiedzialność i się nim opiekować a atak na pana Stanka nie wynikał z
tego, że coś było źle z tym zwierzakiem czy z tym panem, tylko moim
zdaniem pani z poznańskiego ZOO po prostu chciała mieć tę pumę dla siebie.
Taką fajną oswojoną super pumę, występującą w reklamach… Ona - podobno
miłośniczka kotów - ma zresztą co nieco sama za uszami. Jakieś zaszłości za
nieprawidłowe warunki utrzymania hodowli kotów w swoim mieszkaniu.
Potem chciała podobno krzyżować dzikie koty z domowymi. Nie znam
szczegółów, ale wiem że jakieś tam sprawy się toczą i nie ma w tym nic
dziwnego, że koniecznie chciała mieć oswojoną pumę. Razem z organizacją
Viva - z którą współpracuje od dawna - wykorzystała do tego luki w prawie.
No i chcieli zawłaszczyć tego kota, ale pan Stanek im z Nubią uciekł.
Ostatecznie puma trafiła do chorzowskiego ZOO, ale to też nie jest
rozwiązanie, dlatego że nikt nie zastanawia się nad tym kotem i jego dobrem.
Zabrałem głos, żeby pokazać, że tak naprawdę krzywdzimy to zwierzę. Ono
wychowało się z konkretnym człowiekiem, w konkretnych warunkach i chce
być z tym konkretnym człowiekiem i w tych konkretnych warunkach. A nie w
jakiejś klatce w ZOO, jaka by ta klatka nie była duża i choćby ze złota. Nie ma
to znaczenia, bo to zwierzę jest emocjonalnie związane z człowiekiem i
dotyczy to każdego zwierzęcia a nie tylko niektórych kotowatych w
szczególności. Mówi się, że koty są samotnikami, ale jednak, jeśli kot jest
oswojony ze swoim opiekunem, to traktuje tego opiekuna jak członka swojej
rodziny. Tym, którzy mieli apetyt na zawłaszczenie Nubii, udało się do
przestrzeni publicznej wprowadzić swoją narrację, jakoby to zwierzę było
udręczone, i że niby je bronią. Ale nikt się nie zastanowił nad tym, że robimy
temu zwierzakowi największą krzywdę rozłączając je z jego opiekunem,
zabierając je z jego życia, z miejsca gdzie żyło. Niestety mój głos był głosem
wołającego na puszczy, nikt nie chciał tego słyszeć, nikt nie chciał się nad tym
zastanowić a przecież jest to głos człowieka który ma doświadczenie. W
warszawskim ZOO odchowaliśmy ostatnio kolejnego tygrysa, odchowaliśmy
różne koty i wiem jak to potem funkcjonuje. One mogą się nauczyć życia ze
swoimi pobratymcami, ale jeśli jest to zwierzę tak mocno oswojone jak Nubia,
to ona będzie najlepiej funkcjonowała ze swoim opiekunem. Zwłaszcza, że ten
opiekun bardzo się w to wszystko zaangażował. Tego nikt nie rozpatrywał, nikt
się nie zastanowił… Próbowałem zabrać głos w tej sprawie, powiedzieć:
słuchajcie musimy pomyśleć o zwierzaku a nie tylko o tym, żeby zemścić się
na człowieku albo mu dokuczyć. Niestety, póki co, dziecko zostało wylane z
kąpielą i chyba nie da się tego na razie rozwikłać. A szkoda. Może gdyby to
był mniejszy kot, byłoby łatwiej… Niemniej trzeba pamiętać, że nawet
wychowanie dużego psa też wymaga obroży kolczatki, solidnej smyczy i
zapanowania - czasami nawet siłowego - nad takim zwierzakiem. Akurat pies,
to takie zwierzę, które w pewnym momencie - zwłaszcza jeśli to samiec -
będzie chciało stoczyć walkę z przywódcą grupy. U kotów takiego problemu
nie ma, koty się odwiedzają, koty pamiętają się nawzajem, pamiętają kto jest
kim i nie zapominają członków swojej rodziny. Więc tutaj myślę, że nie
pomyślano o zwierzaku tylko jedynie o tym, żeby wygrać rozgrywkę i zabrać
zwierzę od opiekuna. Nie zastanawiano się nad tym kotem i co jest dla niego
najlepsze. Myślę, że z wielką stratą dla tej pumy. Przecież można było zrobić
zrzutkę, jeśli trzeba było cokolwiek poprawić, chociaż z tego co wiem, to
warunki były tam kontrolowane i Nubia wcale nie miała źle. To samo było z
prywatnym ogrodem zoologicznym pod Śremem. Tam nie były złe warunki dla
zwierząt a mimo to te zwierzęta zostały zabrane. Łącznie z żurawiami
siedzącymi na jajach. Zostały też skonfiskowane antylopy, właściwie
wszystkie zwierzęta i umieszczone w poznańskim ZOO, w warunkach
urągających zdrowemu rozsądkowi. Więc to jest nie w porządku, że coś
takiego tam się dokonało. Nawet pies domowy został zagrabiony, gdzie sąd
potem nakazał jego oddanie, bo w ogóle nie podlegał takiej konfiskacie. Wiem
- i to dopiero jest curiosum - że pani Zgrabczyńska w sądzie apelowała, żeby
jej nie zabierać tego bezprawnie skonfiskowanego psa i żeby jego właściciel
miał serce i jej tego pieska zostawił, bo ona go kocha (!). Niestety - i jest to
bardzo smutne - zapomina się o zwierzętach w imię jakiejś rozgrywki, bo
mamy władzę, wykorzystujemy prawo i sztab prawników. Pani Zgrabczyńskia
chyba czuje bezkarna, może wszystko zrobić, zamknąć ZOO, odebrać
zwierzęta, zawłaszczyć zwierzę, które jej się podoba… Takim działaniom
powinno się postawić tamę, powinna być jakaś bariera, jakaś ochrona, żeby
zwierzęta były odbierane tylko rzeczywiście w sytuacjach bardzo
uzasadnionych. Były też krowy, konie i świnie zabierane chłopom pod ich
nieobecność, bo wykorzystywano luki w prawie. Dlatego to prawo powinno
się zmienić. Decyzje o zabraniu zwierząt powinny zapadać po gruntownej
analizie i wskazaniu alternatywnego miejsca.
Jak to jest możliwe, że dzieją się takie rzeczy? Przecież wszyscy jesteśmy
równi wobec prawa i chyba nikt nie powinien być bezkarny.
Jeśli chodzi o panią Zgrabczyńską i poznańskie ZOO, zobaczymy, jak to
będzie dalej się rozwijało. Są poznańscy radni, którzy kontaktowali się ze mną,
żeby dostać jakieś wsparcie w potyczkach z panią dyrektor. Kiedy była napaść
dyr. Zgrabczyńskiej na warszawskie ZOO w sprawie niedźwiedzi polarnych,
pracownicy poznańskiego ogrodu zoologicznego napisali do mnie list z
informacją, że oni nie mają nic wspólnego z owymi działaniami tej pani. Że
ona się w ich imieniu wypowiada i podpisuje, ale to absolutnie nie jest ich
głos, bo oni mają rozeznanie i to wszystko, co napisała jest nieprawdą.
Apelowali do mnie o wsparcie, przyjeżdżali i wprost mówili, że trzeba tam
ratować i ludzi i zwierzęta. Pani Zgrabczyńska zwolniła ponad 40 osób
niezgodnie z prawem, te osoby zostały potem sądowo przywrócone do pracy…
Ale gdyby to było w normalnym układzie, to prawdopodobnie nie byłoby
możliwe, żeby aż tak samowolnie łamać prawo. Trudno mi o tym dyskutować,
ale to jest nienaturalne, że taką ochronę ma dyrektor, który tak bardzo rozrabia
i jest wykluczany z kolejnych organizacji. Dodam, że kwestia napaści na nasze
ZOO stanęła w końcu na komisji etyki EAZA i pani Zgrabczyńska została
upomniana, że takie rzeczy nie powinny się dziać. Były także krytyczne głosy,
jeśli chodzi o warunki utrzymania zwierząt w poznańskim ZOO. Najpierw ze
strony Rady dyrektorów polskich ogrodów zoologicznych, potem ze strony
RDOŚ a następnie EAZA. Więc to wszystko jest uzasadnione i są na to
dokumenty. Nie było mnie w tym ogrodzie od kilku lat, ale jego pracownicy
mnie odwiedzają i czasem się z nimi spotykam. Poza tym wiem, że dyrektor
Ratajszczak - który wcześniej był zastępcą dyrektora ZOO w Poznaniu - też
ma kontakt ze swoimi byłymi pracownikami i on dokładnie wie co tam się
dzieje. Nie wnikam w szczegóły, to wszystko dzieje się konfidencjonalnie, bo
ci ludzie zwyczajnie boją się tej pani. A to też nie są dobre warunki do pracy,
jeżeli pracownicy boją się swojego dyrektora.
W kwestii Nubii zabrali głos także eksperci podzielający stanowisko dyr.
poznańskiego ZOO i Vivy…
Często są to specjaliści samozwańczy. Te osoby same siebie nazywają
ekspertami i kreują na specjalistów, w czym pomagają im media, zwłaszcza
społecznościowe. Teraz każdy jest ekspertem, każdy ma niepodważalną opinię
w każdej sprawie. To jest niestety wada mediów społecznościowych, że każdy
może zabrać głos anonimowo i skrytykować, nawet jeśli mówi o rzeczach, na
których się kompletnie nie zna. W ogóle widać upadek autorytetów.
Namnożyło się tych pseudo-ekspertów i w efekcie bardzo dużo dzieje się ze
szkodą i dla zwierząt i dla ludzi. Tymczasem nasze relacje ze zwierzętami z
całą pewnością muszą się jakoś zweryfikować. Wiem że NIK zrobił kontrolę
schronisk dla zwierząt i tam wypływają wnioski paskudne dla organizacji
mówiących o sobie jako o pro zwierzęcych. Niektóre z nich - w tym Viva -
mają schroniska, zabierają ludziom psy, wystawiają rachunki za masażystę,
psychologa, fryzjera, za wszystko… zwłaszcza jak ktoś chce odzyskać swoje
zwierzę. A okazuje się, że na przykład nie wypracowali minimalnego zestawu
zabawek dla kota czy psa w określonym wieku, które taki zwierzak powinien
w schronisku mieć. Przecież są minimalne standardy utrzymania. A w tych
schroniskach to wszystko nie zostało opracowane. No, skoro oni się mają za
specjalistów, to niechby takie rzeczy opracowali, niechby jakiś standard
utrzymywania zwierząt w schroniskach był. Ale przypuszczam, że to nie jest w
interesie tych organizacji. To jest mętna woda. Teraz każdy może sobie założyć
schronisko, każdy może na tym zarabiać pieniądze. Gminy muszą wspierać
takie organizacje i nie mogą inaczej rozwiązać problemu bezdomności. Z całą
pewnością potrzeba jakiejś konstruktywnej i rozsądnej dyskusji o przyszłości
naszych relacji ze zwierzętami domowymi a potem zastanowimy się co dalej.
Póki co zwierzęta domowe i bezdomność to jest wrzód na naszej reputacji jako
gatunku. Powinno się coś z tym zrobić, ale w sposób mądry a tutaj przez
emocje doprowadzono do tego, że te zwierzęta tak naprawdę w schroniskach
cierpią. A z drugiej strony jeśli Poznaniacy i Rada Miasta Poznania chcą z Vivą
przekształcić poznańskie ZOO w ośrodek rehabilitacji zwierząt, to byłoby
jedynie słuszne i warte przemyślenia rozwiązanie. I to bardzo potrzebne. Nie
da się jednak stać w rozkroku pomiędzy nowoczesnym ZOO a ośrodkiem
rehabilitacji. Bo to są zupełnie inne miejsca i podlegające innym przepisom.
Ośrodków rehabilitacji się nie zwiedza, a skonfiskowanych zwierząt nie
pokazuje się za pieniądze! O tym trzeba pamiętać! Skonfiskowane lub
trzymane w ZOO w ramach kwarantanny zwierzę podlegające CITES, aby
trafiło na ekspozycję, musi uzyskać zgodę GDOŚ. Jeżeli takiej zgody się nie
ma, to się łamie prawo! No i nie wiem, czy Poznaniacy chcą zrezygnować z
ZOO na rzecz ośrodka rehabilitacji, którego nie będzie można zwiedzać.
Pana najnowsza książka - napisana wspólnie z dr lek. weterynarii
Agnieszką Czujkowską - Sekretne życie kotów - nie dotyczy tylko kotów
domowych. Jak daleko pana zdaniem dziki kot odbiega psychiką od
udomowionego?
Większość kotów kompletnie nie odbiega. Kot jest ewolucyjną
doskonałością. W pewnym momencie osiągnął ogromny sukces jako zwierzę i
jako wzorzec ewolucyjny. Wszystkie koty na całym świecie są do siebie
podobne. Trochę tu odbiegają lwy, u których jest struktura socjalna i jest walka
o dominację. Można spróbować się z lwem zaprzyjaźnić, ale trzeba się liczyć z
tym, że w pewnym momencie będzie chciał sprawdzić czy może awansować w
hierarchii. Więc lew jest trochę nieprzewidywalny. Ale już tygrysy są
naprawdę sympatyczne w obyciu, co prawda potężne bardzo i niebezpieczne,
ale są przykłady na to, że nic złego się nie dzieje. Gepardy były oswajane już
na dworze w starożytnym Egipcie jako zwierzęta domowe. Serwale tak samo.
Serwale i gepardy nie są poważnym zagrożeniem dla człowieka i są to łagodne
zwierzęta. Z pumą jest trochę inaczej, ale jeśli jest oswojona, to po prostu staje
się miłym kotem domowym, który rozumie właściciela. Ale już następnego
opiekuna, którego mu się narzuci, puma nie zaakceptuje. To już nie będzie ta
sama relacja. A człowiek, jak to człowiek, wiedząc, że to jest oswojona puma
w ZOO będzie kombinować, żeby przełamać barierę i to się może niestety źle
skończyć. Pierwotny opiekun zawsze zapanuje nad swoim kotem, bo go
rozumie a ten kot rozumie opiekuna. I to właśnie jest ta ogromna krzywda,
jaka została Nubii wyrządzona. Ale to inna historia… Wracając do pytania,
większość kotów na świecie, to jest wzorzec kota domowego, dlatego są do
siebie podobne zarówno fizycznie, jak i charakterologicznie. Poza
wspomnianym wcześniej lwem i jeszcze ewentualnie lampartem oraz
jaguarem. To już są zwierzęta trochę nieprzewidywalne, nieco bardziej
niebezpieczne i bardzo samotnicze. Ale tygrysy, serwale czy pantery śnieżne są
bardzo miłymi kotami.
Czy krzywdzony kot nadal będzie okazywał miłość opiekunowi?
Nie. Koty kiedy je się skrzywdzi buntują się. Jeśli kot - dziki czy domowy -
stracił zaufanie do właściciela, to opiekun już tego zaufania nie odzyska.
Dlatego wracając jeszcze do kwestii Nubii sprawdzianem jej relacji z panem
Stankiem jest to, że zwierzę nadal szuka kontaktu z tym człowiekiem. Bo
jeżeli ona byłaby przez niego skrzywdzona raz czy dwa, to już nigdy nie
miałby zaufania. Człowiek, który skrzywdzi kota, mówiąc kolokwialnie, ma
przechlapane.
Czego jeszcze dowiemy się z pana książki o sekretnym życiu kotów?
Jest tam m.in. przegląd wszystkich gatunków, analiza tego, jak kot został
udomowiony, analiza kocich cech charakteru, opis relacji między człowiekiem
i kotem…
Czyli must have dla każdego prawdziwego kociarza. Na koniec
chciałabym pana zapytać, jakie ma pan plany co do warszawskiego zoo?
Co jeszcze się w nim zmieni?
Marzy nam się w Warszawie duża atrakcja turystyczna, która byłaby na miarę
tego, co teraz jest we Wrocławiu, co powstaje w Łodzi i planowane jest w
Trójmieście. Chciałbym, aby to była atrakcja, która da nam finansową
niezależność abyśmy mogli gospodarować pieniędzmi, które wypracujemy,
czyli zmienić status jednostki budżetowej miasta na status spółki miejskiej, tak
jak jest we Wrocławiu. Taką atrakcją mogłoby być oceanarium i jest na to
zielone światło. Tyle, że jest to inwestycja na poziomie powiedzmy minimum
100 - 150 milionów. Wrocławskie oceanarium kosztowało 250 mln, łódzkie
350, ale nie widzę potrzeby, żeby aż tyle inwestować. Jestem w stanie
wykreować atrakcję za powiedzmy 100 czy 120 milionów. Taka inwestycja po
pewnym czasie by się zwróciła a potem przynosiłaby ogrodowi dalsze zyski.
Warszawskie ZOO niedługo (w 28 roku) będzie miało 100 lat. Widać, że to
stulatek, ale ma nowy kręgosłup w postaci Alei Głównej, którą udało się
odświeżyć, wymienić drzewa. Wymiany wymagają też pozostałe stare topole,
które rosną na terenie ogrodu. Są jeszcze remonty, ale mało spektakularne,
więc trudno znaleźć na to pieniądze w mieście. Niemniej remontujemy
zaplecza, magazyny, kuchnię zwierzęcą, także pawilon socjalny.
Prawdopodobnie uda się wyremontować zaplecze lwiarni, bo to już jest
makabra. To są po prostu bardzo stare budynki i tutaj prościej by było,
gdybyśmy mogli dysponować pieniędzmi, które wypracowujemy mając dużą
atrakcję przynoszącą dodatkowe zyski. Łatwiej byłoby wtedy to wszystko
wyremontować a chciałbym po sobie zostawić - i mam nadzieję że doczekam
do stulecia ZOO - ogród wyremontowany i w dobrej kondycji. Czyli takiego
dziarskiego stulatka w świetnej formie.
Rozmawiała Izabella Jarska
Wywiad z Pauliną Klimas Stasiak - rzeczniczką prasową łódzkiego ogrodu zoologicznego.
Wszyscy żyjemy zbliżającym się otwarciem Orientarium. Miejmy nadzieję, że nastąpi to jeszcze w tym roku. Zanim jednak wybierzemy się w podróż do Łodzi zapytajmy rzecznika prasowego ogrodu panią Paulinę Klimas Stasiak o to co w najbliższym czasie wydarzy się w ogrodzie.
|
Pierwszym mieszkańcem Orientarium został Alexander, 43 letni samiec słonia indyjskiego. Fot: ZOO Łódź |
Fani ZOO – Skąd wziął się pomysł, by zbudować w Łodzi Orientarium?
Paulina Klimas-Stasiak (rzecznik prasowy łódzkiego zoo) - Z potrzeby modernizacji Zoo. Zależało nam na tym, by stworzyć całoroczny, komfortowy obiekt. Chcieliśmy, by do łódzkiego zoo wróciły słonie indyjskie, dlatego powstał obiekt prezentujący faunę Azji południowo-wschodniej.
Fani ZOO – Jak dobrze wszyscy pamiętamy jeszcze 10 lat temu ogród wyglądał niekorzystnie. Teraz to wszystko się zmieniło. Czy w ramach budowy Orientarium i przebudowy części nie objętej nowym pawilonem określono dalszy profil funkcjonowania ZOO? Paulina Klimas-Stasiak – Dążymy do podziału zoo na poszczególne strefy geograficzne. Na bieżąco odnawiamy/modernizujemy istniejące już pawilony i wzbogacamy ekspozycje.
Fani ZOO – Orientarium zmieni łódzkie ZOO nie tylko na polskiej scenie zoologicznej, ale i Europejskiej. Czy w ramach tej inwestycji prowadzone będą badania lub część gatunków zostanie objęta specjalnym programem hodowlanym? Paulina Klimas-Stasiak– Hodujemy sporo gatunków objętych specjalnymi programami hodowlanymi. Nadal będziemy się w takie działania angażować. Współpracujemy również z uczelniami.
Fani ZOO – Mniej więcej każdy z nas wie jakie zwierzęta będzie można zobaczyć w Orientarium. Czy obecna lista jest jedyna i gatunki sprowadzone do Łodzi zamkną ostatecznie listę zwierząt prezentowanych w ZOO, czy też w przyszłości jest plan na uzupełnienie obiektu o nowe gatunki? Paulina Klimas-Stasiak – W pierwszym roku funkcjonowania obiektu skupimy się na sztandarowych gatunkach tego projektu. W kolejnych latach będziemy powiększać i uzupełniać ekspozycje.
Fani ZOO – Stara część ZOO pozostała w stylu miszmasz, czyli zwierzęta ze wszystkich stron świata. Czy w ramach Orientarium ZOO będzie chciało przekształcić ogród w krainę zwierząt azjatyckich, czy dalej będzie prowadzona hdowla zwierząt z innych kontynentów? Paulina Klimas-Stasiak – Łódzkie zoo jest wyraźnie podzielone na strefy geograficzne. Po oddaniu Orientarium podział ten będzie jeszcze bardziej widoczny.
Fani ZOO – Data otwarcia Orientarium wciąż jest nieznana. Jednak każdy z nas zastanawia się czy wraz z otwarciem nowego obiektu wzrośnie cena biletu do ZOO. Pojawiają się też informacje, że bilety będzie się kupowało osobno na ZOO i Orientarium. Jak to będzie ostatecznie wyglądać i czy znana jest cena wejściówki dla poszczególnych osób? Paulina Klimas-Stasiak – Będzie obowiązywał jeden bilet na całość (Orientarium znajduje się na terenie łódzkiego zoo). Cennik jest przygotowywany, jeszcze nie ma ostatecznej wersji.
Fani ZOO – Jak już wiemy Orientarium ma zostać otwarte na jesieni tego roku. Czy w dniu otwarcia będzie pełna obsada zwierząt, czy na część gatunków będzie trzeba poczekać do przyszłego roku? Paulina Klimas-Stasiak – Czekamy na kolejne transporty, chcemy dać odpowiedni czas zwierzętom na aklimatyzację. Orientarium zostanie otwarte wtedy, gdy będzie pełna obsada zwierząt i wszystkie osobniki zaadoptują się do nowych warunków. Trudno na tym etapie podać konkretną datę otwarcia obiektu.
Fani ZOO – Pierwszym mieszkańcem Orientarium został Aleksander – dojrzały samiec słonia indyjskiego. Jak wyglądały jego pierwsze dni w ogrodzie? Paulina Klimas-Stasiak– Czuł się bardzo dobrze. Poznawał się z opiekunami, opiekunowie poznawali jego przyzwyczajenia żywieniowe. Proces adaptacji przebiegł pomyślnie.
Fani ZOO – Niebawem do ZOO przyjadą psy leśne. Czy poza nowymi gatunkami, które mają pojawić się w Orientarium, do ZOO w ramach starej przebudowanej części przyjadą nowe gatunki zwierząt? Paulina Klimas-Stasiak – Cały czas pojawiają się nowe gatunki. W ostatnim czasie między innymi kanguroszczury, kaczka malajska oraz samica dzioborożca abisyńskiego.
Fani ZOO – Nie wiem czy z ZOO wyjechały już bizony, ale wiem, że pozostał już tylko jeden wielbłąd. Słyszałem, że w miejscu tych dwóch wybiegów ma powstać jedna ekspozycja dla nosorożców indyjskich. Czy potwierdzają Państwo te informacje? Jeżeli tak lub nie, to proszę powiedzieć jakie plany ma ZOO w stosunku do tego terenu? Paulina Klimas-Stasiak– Bizon nie wyjechał i zostanie u nas, by spokojnie dożyć starości. Na razie nie ma konkretnych planów co do tego terenu.
W czerwcu i lipcu wykluły się flamingi. Ich odchowaniem zajmują się pracownicy ZOO. Ptaki zostały już wypuszczone na wybieg.
Podczas wakacji w ptasich wolierach wykluły się warzęchy czerwonolice, ibisy australijskie i czarne łabędzie.
Potomka doczekała się także para kitanek lisich. Maluch nie mieści się już w torbie, ale matki nie opuszcza ani na krok.
Od mojej czerwcowej wizyty sporo się zmieniło na wybiegu żyraf Rothschilda. Panowie przestali się ze sobą dogadywać. Opiekunowie postanowili przedzielić ich wybieg na pół. Teraz każda z żyraf ma mniejszą powierzchnię do życia, ale przynajmniej jeden z drugim się nie bije.
Jeden z trzech szympansów opuścił krakowskie ZOO i zamieszkał w ogrodzie zoologicznym w Pilznie. Oby udało się znaleźć nowy dom dla pozostałej dwójki.
Krakowskie ZOO opuścił także samiec wikuni, który udał się w podróż do Gdańska. Tymczasem z Gdańska do Krakowa przyjechała antylopa eland.
Zebry bezgrzywe ponownie pojawiły się na wybiegu żyraf. Czy tym razem uda się je połączyć i stworzyć jeden wielki wybieg Sawanny?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.